Podoba mi się, że serial próbował skonfrontować Aje z błędami jej rodziców. Zwłaszcza, że Aja jest tą, która wróci na Akirydion i będzie musiała to posprzątać.
Tylko to wciąż było jak dla mnie za mało. Po pierwsze oboje rodzeństwa powinni się z tym zmierzyć. Kiedy doszło do zdrady Varvatosa oboje musieli sobie z tym poradzić. Nawet, jeśli Krel miał na to cały odcinek, a Aja poradziła sobie z tym szybciej, to wciąż przechodzili przez to oboje.
Ale kiedy Aja szuka informacji o zniszczonej planecie i winach swoich rodziców, Krel nie był przy tym. Robiła to sama. Jako jedyna okazała współczucie. Krel nawet nie uwierzył w to wszystko. Machnął ręką i o tym zapomniał.
A biorąc pod uwagę jak luźno polityka była w tej serii - z całą rebelią będącą tylko "oh, tak. ludzie się buntują bo słuchają złego dyktatora-psychopaty, który chce zabić dobrych i umiłowanych władców, problemy, jakie problemy?" - to naprawdę widać, że nikt nie chciał się tym zajmować.
I okej. To serial dla dzieci, skomplikowana polityka i szara moralność świata nie muszą być skupieniem serialu. Czy nawet nie musi być poruszana. Ot, zły dyktator chce przejąć władzę, bo jest zły i tyle. To nie tak, że głównym problemem Trollhunters była szara moralność i ciężkie decyzje, zmaganie się z poczuciem co jest dobre, a co złe itp. Nie. Większość problemów w Trollhunters to było "Bular zły, Gunmar zły, Gaugani źli".
Ale kiedy serial próbuje się w do zagłębić to powinien się postarać. Chcecie pokazać jak bardzo nieidealni są rodzice? Że popełniali błędy? Że sporo ludzi miało dobre powody, żeby z nimi walczyć? Że Morando znajduje sobie popleczników nie tylko dlatego, że to zły koleś i Big Bad i fabuła tego wymaga? To się na tym skupcie. Zróbcie to porządnie. Nie można stać w rozkroku, próbować tego zrobić w dwie strony.
Kiedy próbujesz poruszyć jak bardzo Król i Królowa mogli nawalić, zaczyna się rozwalać obraz Morando jako "zły bo zły". Zaczynają się pytania "Gdzie jeszcze popełnili błąd?", "Jak dużo popleczników Morando jest w jakimś stopniu ich ofiarami?", "Jak dużo Aja i Krel tak naprawdę nie wiedzieli?", "Ile więcej sekretów ukrywali Król i Królowa?" itp. A kiedy te pytania się pojawiają, ale reszta grupy na nie nie reaguje, całość się rozpada.
Zastanawiałam się od miesięcy jakim cudem mogą minąć trzy-cztery dni bez aktualizacji żadnej z moich miliona subskrypcji, a co ważniejsze jakim cudem czasem rozdział który jest aktualizowany nie jest kontynuacją tego co ostatnio czytałam i czy ja coś pominęłam?..
A później weszłam na SPAM i okazuje się, że 3/4 maili tam to powiadomienia z AO3 o aktualizacjach XD
Teraz pytanie: to problem z moim mailem, AO3 czy za dużą ilością subskrypcji?
Moje pierwsze wrażenie o Ebisu to było coś w stylu “Im chyba brakuje piątej klepki”. W końcu kto normalny śmiałby się z braku wody i jedzenia, czy żartował z tego, jak to im wszystkim grozi śmierć głodowa?
I to mogłoby mieć sens. Chyba? Wioska ludzi, którzy z głodu i rozpaczy wręcz oszaleli i teraz jedynie się śmieją, i ze wszystkiego żartują.
A prawda o Ebisu okazuje się jeszcze bardziej tragiczna. Jeszcze gorsza. I kiedy przypomniałam sobie skąd kojarzę nazwę Ebisu, coś się we mnie złamało. Za każdym razem kiedy patrzyłam na te uśmiechnięte twarze, czułam jakiś wewnętrzny ból i smutek.
One Piece to jedyne dzieło kultury, które może sprawić, że widzisz uśmiechnięte twarze pozytywnych postaci i masz ochotę płakać. A Oda jest chyba jedynym autorem, o którym po zrobieniu czegoś takiego pomyślisz “O, czyli teraz coś takiego się dzieje”, a nie “WTF?”
Żałuję tylko, że tak szybko porzucono format pierwszego odcinka, który sugerował po prostu Aje opowiadającą całą historię. Wiem, że do tego nie pasowałaby duża część serialu, chociaż nie jestem pewna, skoro pokazali perspektywę nie-Aji i nie-Krela, ale to byłoby coś innego niż Trollhunters i nadało serii więcej unikalności i osobowości. No i mogłoby być szansą na więcej eksperymentów z narracją.
Właśnie widziałam zwiastun "Trollhunters: Rise Of The Titans".
Orginalny serial uwielbiałam do czasu, bo jestem bardzo continuity-logic-centric osobą, zwłaszcza kiedy w grę wchodzą jakiekolwiek podróże w czasie, więc takie rzeczy mnie mogą wybić... i naprawdę cieszę się, że mogę być mniej-lub-bardziej częścią fanbazy Tales of Arcadia akurat w takim momencie. Fandom naprawdę ekscytuje się zakończeniem franczyzny i cieszę się, że mogę brać w tym udział.
Kontynuacja mojego narzekania na finał Trollhunters! Yeay!
Spis treści:
1. Dlaczego w tym serialu w ogóle pojawia się Morgana? 2. Dwa finały Trollhunters (obecny post) 3. Cała ostateczna walka to bałagan 4. Dodatkowe uwagi i podsumowanie
Okej, więc, mamy już Morganę jako głównego złego. Nie podoba mi się to, ale okej. Jeśli trzeba. Można by to jakoś rozegrać. Tyle, że to jak to zrobiono skończyło się dwoma finałami. Wspomniałam już o tym wcześniej, ale Morgana jako złoczyńca osłabia Gunmara. Dużą częścią tego jest fakt, że walka z Morganą dzieje się dopiero po zwycięstwie nad Gunmarem. Tak, Merlin poszedł z nią walczyć wcześniej, ale to było głównie rzucanie nim po ścianach w przerwach między walką Jima. Prawdziwa walka z Morganą zaczęła się dopiero w połowie ostatniego odcinka i polegała na tym, że wszyscy zbiegli się na most. Ale o moich problemach z samą sceną będzie później. To jest bardzo, bardzo niedobre z punktu widzenia narracji, ale też przez tempo. Finał dzieła powinien być jego kulminacją, punktem, do którego postacie dążyły od początku - od początku filmu, książki, serialu czy serii akcji. Widz, który podążał z bohaterami od początku powinien być w tym momencie zaangażowany emocjonalne w to co się dzieje. Ale szczyt emocji łatwo i szybko opada. Kiedy emocjonalna część się kończy i bohater wychodzi zwycięsko, napięcie opada. A gdy napięcie opada bardzo ciężko je podnieść. Dokładnie to stało się w Trollhunters. Ponieważ Morgana od początku nie powinna być głównym - czy jakkolwiek realnym - zagrożeniem w tym serialu, głównym emocjonalnym punktem jest starcie z Gunmarem. Kiedy się kończy następuje nawet chwila oddechu. Przez to walka z Morganą wydaje się doklejona. Ciężko się w nią zaangażować emocjonalnie, mimo, że stawka jest teoretycznie znacznie większa - bo kulminacja serialu już nastąpiła. Teraz scenarzyści po prostu chcą ją powturzyć. I najlepsze, że dało się to dość łatwo zrobić inaczej. Lepiej. Pamięta ktoś jak cały czas gadam o zaangażowaniu emocjonalnym? Tak? Świetnie. Sprawa wygląda tak: jak najłatwiej można wywołać u widza zaangażowanie emocjonalne w walkę? Czy nawet w cokolwiek, co się dzieje na ekranie? Bohaterowie! Jeśli bohaterom, do których widz jest przywiązany i których lubi, na czymś zależy, jeśli coś jest dla nich emocjonalne, to wtedy dużo łatwiej zaangażować w to widza. A tak się składa, że mamy nawet w głównej obsadzie kogoś, kto ma bardzo prywatną i emocjonalną relację z Morganą. Gdyby to Claire poszła z Merlinem (i w między czasie jeszcze przeciągnąć na ich stronę Angora) i gdyby to ta trójka ostatecznie zakończyła życie wiedźmy, całość byłaby dużo bardziej emocjonalna. Za dużo postaci w finale nie służy filmowi. Myślicie, że czemu Thanos całkiem przypadkiem wymazał 80% bohaterów Marvela, a nie tylko połowę? I dlaczego większość z nich pojawiała się tylko jako gloryfikowane tło w Endgame? Walka Gunmara i Jima już i tak jest napakowana emocjami. Gunmar zabił Draala - przyjaciela Jima. Jim z kolei zabił Bulara - syna Gunmara. To bardzo osobisty pojedynek, w którym stawki to nie tylko losy świata. Gdyby ta walka, ten punkt kulminacyjny, był przeplatany z bitwą między Morganą, Claire i Merlinem (i Angorem), która również jest bardzo osobista, finał działałby znacznie lepiej. Ponieważ obie walki działyby się równocześnie i przeplatałyby się ze sobą, emocje rosłyby - i opadały - równomiernie. Nie byłoby chwili na uspokojenie się, na opadnięcie emocji. Nie byłoby dwóch punktów kulminacyjnych, bo oba byłyby pokazane w tym samym czasie. Nic nie sprawiałoby wrażenia doklejonego.
As promised, a Katara doodle 💖
Zaczynam mieć wrażenie, że Vegapunk jest strasznym perfekcjonistą. W końcu uznał stworzony przez siebie, sztuczny Zoan za porażkę... mimo iż ten sam owoc jest najbliżej prawdziwego Zoana, na dodatek Mitcznego Zoana (w końcu Momonosuke umie więcej niż tylko zmieniać się w zwierzę - smoka - a to cecha charakterystyczna Mitycznych owoców) ze wszystkich sztucznie stworzonych owoców, jakie widzieliśmy. Jasne, mówimy tu tylko o owocach SMILE, zrobionych przez Cezara aka Vegapunk-wannabe, ale kiedy widzę niektóre z tych abominacji na Wano...em...
Znaczy, z punktu widzenia designu SMILE działają świetnie, ale jeśli chodzi o in-universe punkt widzenia czy praktyczne zastosowanie, sprawy nie wglądają już tak kolorowo.
Przy nich owoc Vegapunka wydaje się być wręcz perfekcyjny i naprawdę chcę się dowiedzieć, czemu odpuścił sobie prace nad nim. Czy nie mógł zaakceptować “porażki”? Trafił na ścianę, gdy nie był w stanie zrobić nic lepszego, nie mógł znaleść sposobu, by poprawić błędy (jakiekolwiek by nie były)? Czy może wady tego owocu są dużo poważniejsze niż widzieliśmy do tej pory, mogą być niebezpieczne i to dlatego Vegapunk zaprzestał badań?
Dopóki historia i Oda nie udowodnią mi inaczej, Vegapunk będzie dla mnie perfekcjonistom. To pasuje do naukowca z umiejętnościami i wiedzą jak z przyszłości, no i ma potencjał komediowy. Zwłaszcza, że “perfekcja” też jest subiektywna.
Okej, bo to mnie naprawdę zastanawia: co Douxie robił podczas inwazji? Bo nie ważne co Merlin o nim myśli, na 95% byłby bardziej przydatny niż Claire, która dopiero zaczyna się uczyć magii i Tobi, który ma magiczny młot, który ledwo umie kontrolować. Zwłaszcza, że ma tak +/- 900 lat więcej doświadczenia.
Yeay! Więcej przerywników!
Niestety, życie mnie dogania i mam problem z pisaniem rozdziału. Za tydzień powinien być drugi rozdział. Póki co, mam nadzieje, że wam się spodoba.
Rewatching one of my favourite shows ever and had to draw two of my faves
Twitter | Ko-fi
Wciąż próbuję się ze wszystkim ogarnąć, nie mam pojęcia co robię i szukam po drodze.
369 posts