Draal, jego śmierć i jak ten wątek był zmarnowany.
Nie uważam, że sam fakt iż Draal zginął, zwłaszcza w obronie Jima, jest zły. To świetne podsumowanie jego arku który został zniszczony odcinek później, ale to nie nad tym się teraz użalam.
W momencie, kiedy Gunmar przejął kontrolę nad Draalem bohaterowie jeszcze nie mieli potwierdzenia, że tyran się wydostał. Tak, mogli się domyślać, ale Draal miał to potwierdzić. Odcinek, w którym do tego doszło, to pierwsze potwierdzenie, jakie dostali.
A Draal był najbardziej odpowiedzialny za to, co się stało. To on miał pilnować mostu i to on opuścił stanowisko. Widzieliśmy resztę grupy radzącą sobie z tym poczuciem winy przez pół sezonu, ale nie mieliśmy czasu zobaczyć jak Draal sobie z tym radzi. Inna sprawa, że nie mieliśmy prawie żadnych odcinków skupionych na nim odkąd dogadał się z Jimem, ale to inny problem.
Na dodatek nie miał kiedy przemyśleć i przepracować przez to, że był kontrolowany. Miał na ten temat pół rozmowy z Jimem i tyle. Tyle, że przecież to nie był jedyny problem prawda? Nie chodziło tylko o to, ze Draal próbował zabić Jima. Draal walczył przeciwko Targowisku, które miał chronić. Walczył przeciwko przyjaciołom i własnym ludziom. Pomógł wybić Janus Order. Polował na Jima i uniemożliwił innym trollom ucieczkę. Pomógł skazać je na taki sam los jakiego doświadczył.
I nawet jeśli zrobił to wszystko nieświadomie, Draal nie jest typem osoby, która by tylko na to machnęła ręką i zapomniała. To była kwestia honoru, kontrola umysłu nie ma znaczenia. Potrzeba więcej niż kilku słów, żeby sobie z tym poradzić... zwłaszcza, że Draal jeszcze nie poradził sobie z tym, że Gunmar w ogóle był na Ziemi dlatego, że opóścił swoje stanowisko.
I nie mówię, że winię go za cokolwiek z tych rzeczy, tylko, że on winiłby siebie. I to mógłby być interesujący wątek i character arc dotyczący honoru i wartości Draala: co jest honorowe? Czy powinien porzucić swoich przyjaciół na możliwą śmierć dla swojego zadania, czy pozwolić na straszniejsze rzeczy, do których może doprowadzić nie wypełnienie obowiązku? Czy za honor odpowiadają bardziej obowiązki i przeznaczenie, które ktoś posiada, czy może ochrona przyjaciół i towarzyszy broni? Czy słowo które Draal dał Jimowi, o tym, że będzie go chronić naprawdę było ważniejsze niż słowo, które dał ojcu i Łowcom o tym, że będzie chronić most?
Ale nie, zamiast tego go zabiliśmy. I wrzuciliśmy 20-minutowy teaser kolejnego serialu. Jeśli już chcieli kogoś tak bardzo zabić w tym sezonie, to zgadnijcie, czyj arc był kompletny? Aargh.
Nie mam pojęcia jak działa "kolejka". Za każdym razem kiedy próbuję coś przez nią wstawić to nic nie działa. Muszę wszystko wrzucać ręcznie. Wciąż jestem w tym wszystkim trochę nowa i nie ogarniam niektórych rzeczy. Tylko ja mam taki problem?
Nie podoba mi się, że zrobili z Usurny złoczyńcę i zdrajcę.
Wiele z tego co mówiła miało sens i było prawdą. Jim naraził cały świat poprzez otwarcie portalu i pójście dokładnie tam, gdzie Gunmar go chciał. I poszedł tam całkiem sam, tylko pogarszając sytuację. A później misja ratunkowa, którą mu wyprawili jego przyjaciele, doprowadziła do ucieczki jednego z największych maniaków w historii. Jim powinien wziąć za to odpowiedzialność i być za to osądzonym. Tak, kara była zbyt surowa. Ale nie dlatego, ze Jim na nią nie zasłużył. Dlatego, że Jim jest dzieckiem, na które została zrzucona odpowiedzialność, której nie chciał i na którą nie był gotowy. Nie umiał poradzić sobie z sytuacją, w której się znalazł, spanikował i zrobił coś głupiego. Zasłużył na karę, ale nie na śmierć. Zwłaszcza, że w tym momencie jest ich najlepszą obroną przeciwko Gunmarowi.
Ale nie. Usurna jest złoczyńcą, więc nic co powiedziała nie ma znaczenia. W końcu to była tylko manipulacja, żeby pozbyć się Łowcy Trolli, żeby oddać Gunmarowi Trollmarket, żeby zniwelować wszelkie zagrożenie. Czemu ktokolwiek miałby się przejmować tym co mówi, skoro próbowała nas wszystkich zabić?
The Owl House S2 E08:
Uwaga! Spoilery!
Odcinek Hoody-centryczny!.. Nie czekałam na niego. Hoody to ten rodzaj postaci, która może być denerwująca w nadmiarze.
Hoody i Lilith jednak piszą ze sobą! To takie słodkie! Uwielbiam ich przyjaźń i mam nadzieję, że niedługo Lilith wróci.
Odcinek miał troszkę inną formę, gdzie był praktycznie podzielony na trzy osobne części, opowiadane przez Hoody'ego w liście. I to było naprawdę ciekawy zabieg. Wątki mieszkańców działy się osobno i równolegle, koniec końców zapętlając się w jedną historię.
Przyznam szczerze, że same fabuły (zwłaszcza Edy i Kinga) były tak wypakowane informacjami, że muszę obejrzeć odcinek jeszcze raz, żeby je w pełni ogarnąć.
Podoba mi się, jak ta cała historia jest o tym, że Hoody próbuje pomóc wszystkim, ale radzi sobie z tym tak świetnie, że mu kompletnie nie idzie... i dzięki temu wszystkim pomaga. Co jest potwornie zabawne i naprawdę ironiczne.
Jeśli chodzi o Kinga, to naprawdę podobała mi się jego część. Serial nie poszedł w "jestem adoptowany i nie wiem nic o mojej przeszłości, więc teraz będę się zmagać z self-worthy issues". King chce wiedzieć skąd się wziął i kim jest, ale to nie wpływa na to jak się czuje z samym sobą. To są dwa osobne problemy i jeden z nich może wynikać z drugiego, ale nie musi.
No i uwielbiam zakończenie. Z jednej strony Hoody zjadający list mnie rozwalił, aż krzyknęłam na komputer. Z drugiej kocham, że demon-ojciec-cokolwiek nazwał Kings jego nazwiskiem. To pokazuje ogromny poziom akceptacji decyzji jaką podjął King i szacunku dla Edy za wychowanie go.
Also, teraz będę rozkminiać przez tydzień jak poszukiwana przestępczyni ma tradycyjną pocztę, ze skrzynką i wgl. Serio, bardziej bym się spodziewała wysyłania listów magicznie, ala-Harry Potter.
Skoro o przestępcach mowa, to teraz do wątku Edy. Mam problem ogarnięcia jej wszystkie flashbacki, to było naprawdę ogromne. U niej z kolei dostajemy jej problemy z poczuciem własnej wartości po utracie magii... zwłaszcza teraz, kiedy nie może chronić swoich najbliższych. Jak na mój gust było tylko trochę za dużo ekspozycji i monologu Edy kiedy ta w końcu dogadywała się z bestią. To mnie trochę wyrwało z oglądania. Jestem fanką "show, don't tell" i ilość linijek sprawiła, że miałam wrażenie, że cała ta realizacja wyglądała dla mnie na zbyt szybką i sztuczną. A to aż takie szybkie nie było.
Luz. Oh, ten odcinek był taki słodki! I chyba tutaj Hoody w pewien sposób najbardziej rozwalił sprawę. Przyprowadzenie Amity, żeby dziewczyny porozmawiały to jedna sprawa, ale ten cały romantyczny tunel? Niefajnie. To może być bardzo przytłaczające dla normalnych ludzi, ale kiedy wydaje ci się, że twój crush nie odwzajemnia twoich uczuć i wciąż się przy nim denerwujesz, to naprawdę koszmar. Hoody próbował wyrwać od Luz możliwość powiedzenia Amity jak się czuje na jej własnych warunkach i na swój własny sposób. Chciał dobrze, ale z całej trójki to jedno miało dla mnie najbardziej potworny wydźwięk. Tak, dał Edzie jakieś dziwne narkotyko-leki, ale tu chodziło o jej zdrowie i bezpieczeństwo całego domu, bo w końcu jeśli Eda nie będzie spać to w końcu bestia by przejęła kontrolę, więc to jest "iść na całość" i "cel uświęca środki" typ sytuacji, nawet jeśli Hoody pewnie nie myślał o tym w tych kategoriach. Ale Luz? Nie można ich było po prostu zamknąć w tyj piwnicy, żeby w końcu porozmawiały?
Okej, to był mały rant, ale Luz był tylko taka wystraszona i spanikowana przez cały czas i mnie to tak dotknęło...
To, że Hoody ma problem z poczuciem własnej wartości i swoim miejscem, dlatego, że cała ekipa wychodzi z przygodami i niebezpieczeństwami daleko. Nie może być przy nich i nie może ich chronić. To było strasznie przykre i złapało mnie za serce.
To chyba wszystko jeśli chodzi o ten odcinek. Do następnego!
Kolejny odcinek z charakterystyką Vendela <3
Na mangę trafiłam zupełnym przypadkiem i przeczytałam tylko to, co było przetłumaczone na polski... jakieś trzy lata temu. Wtedy Stone Wars się nawet na dobre nie zaczęły, nie mówiąc już o tym co było przetłumaczone. Wróciłam do oryginału dopiero po tym, jak skończyłam pierwszy sezon, więc to nie tak, że znałam mangę na pamięć kiedy podchodziłam do animacji. Ale też nie zaczynałam serii kompletnie na świeżo.
Ok, tyle jeśli chodzi o wstęp. Jeśli chodzi o anime, to na początku byłam trochę zawiedziona. Przez pierwsze kilka odcinków miałam wrażenie, że strasznie pędzą z fabułą i pomijają jakieś elementy, ale to prawdopodobnie był mój sentyment do mangi.
Pierwszy sezon pokrył jakieś 60 rozdziałów, ale nie było tego za bardzo czuć. Tempo opowiadania historii koniec końców okazało się świetnie pasować do anime, a reżyser podjął kilka naprawdę dobrych decyzji. Na dodatek seria całkiem nieźle oddała kreskę Boichi’ego, którą po prostu uwielbiam.
Dla mnie jednak najlepszą częścią anime jest muzyka. Muzyka to zazwyczaj najbardziej oryginalna część anime. To także oznacza, że cała odpowiedzialność za muzykę spada na studio i osoby pracujące przy serii. Mangi i nowelki nie zawierają gotowej ścieżki dźwiękowej, ani nawet żadnych sugestii, w przeciwieństwie do wielu innych elementów serii. Muzyka nadaje scenom określonego tonu, podkreśla to, co dzieje się na ekranie oraz emocje, które mają być przekazane. Świetna muzyka może sprawić, że nawet kiepskie sceny wypadną dobrze, a zła może zniszczyć nawet najbardziej emocjonalne momenty. Dlatego właśnie tak bardzo uwielbiam, co dzieje się z adaptacją Dr Stone. Muzyka świetnie wpasowuje się w sceny, cały soundtrack jest wykorzystywany jak dla mnie perfekcyjnie.
Wiem, że sama muzyka nie wystarcza, żeby scena była dobra. Nawet najlepsza muzyka nie naprawi okropnej animacji czy rysunków (chociaż na pewno pomoże) Jednak bardzo, bardzo rzadko zdarza się, że animacja jest aż tak słaba, żebym to zauważyła, a przeciętnej, dobrej i świetnej za nic nie odróżnię. Dlatego muzyka jest dla mnie ważniejsza.
Musiałabym się naprawdę wysilić, żeby znaleźć coś nie tak z tą serią. Anime to połączenie dobrych i świetnych elementów, które razem działają perfekcyjnie. Nawet ten filler na pół odcinka na początku drugiego sezonu był znakomity: pomógł zachować płynność historii oraz bardziej emocjonujące zakończenie, a na dodatek wpasowywał się w fabułę. To jedno z moich ulubionych anime i jedno z lepszych, jakie widziałam. To, co studio robi z tą adaptacją naprawdę mi się podoba i mam nadzieję, że utrzymają wysoki poziom!
Been gone for a moment so a steph sketch!
Podoba mi się konstrukcaj odcinka 18-stego.
Z jednej strony mamy Tobie'go, który jest flirciarzem i zaprasza każdą dziewczynę (która nie jest Claire) na bal. To wypala mu w twarz, bo żadna nie chce z nim iść. I przez to Tobi chce kontynuować szaradę i udawanie króla. Problem nie polega na tym, że czuje się źle i niedoceniany jako sidekick Jima. Toby czuje się niedoceniany w szkole, w większej grupie społecznej.
Z drugiej mamy Jima i Claire, którzy mają swój on-going romance. Jim jest nieśmiały, boi się coś powiedzieć... więc Claire wykonuje pierwszy ruch. Nie jest traktowana jako bezradna dziewczynka, która czeka na swojego ukochanego, bo jest zbyt nieśmiała, żeby cokolwiek zrobić. Wszystko to otoczone wątkiem Tobiego.
Wciąż próbuję się ze wszystkim ogarnąć, nie mam pojęcia co robię i szukam po drodze.
369 posts