Okej, uwielbiam jak Otto ma już dość wszystkiego i jest po prostu zmęczony wszystkim co Tobi i gobliny wymyślili.
Czy tylko mnie bawi, że Jim opowiadał tę samą historię, kiedy siedział w więzieniu z Nomurą, co Srickler opowiadał rodzicom, którzy czekali na wieści od swoich dzieci?
Próbuje się nauczyć malowania długopisem. Mały rezultat pierwszej próby. Inspirowany Avatarem.
Albo strona na której oglądam ma dziwną chronologię, albo kolejność odcinków Teen Titans była wybierana poprzez rzucanie lotkami. Odcinek pierwszy? Cyborg odchodzi z zespołu. Odcinek drugi? Siostra Gwiazdki się pojawia i Gwiazdka się boi, że ją zastąpią. Odcinek trzeci? Nowy zespół pojawia się i rozwala drużynę i kradnie ich siedzibę. Kto to pisał? Jak mam uwierzyć, że ci ludzie to najlepsi przyjaciele, jeśli w każdym odcinku tylko się kłócą a ich zespół prawie że się rozpada?
Detal którego nie zauważyłam nigdy wcześniej - kiedy Jim pierwszy raz jest nazwany łowcą Trolli i przywołuje zbroję w Trollmarkecie, wszyscy są zszokowani i oburzeni... poza gnomami, które są absolutnie przerażone. Niedługo później się dowiadujemy, że gnomy to bardziej szkodniki, które Łowca Trolli ma tępić.
W tym serialu każda postać jest zostawiona sama sobie, przynajmniej do pewnego stopnia... i przynajmniej jeśli chodzi o najważniejszych bohaterów. Nie licząc Claire i Duxiego (którzy są jakby-protagonistami i mają masę scen razem jako jedyna dwójka magów wśród "dzieci"), większość wątków jest bardzo indywidualna (Duxie-Merlin, Claire-Morgana, Steve-Lancelot, Jim-Każdy Troll w Okolicy) I to był duży błąd, zwłaszcza w kontekście Steve'a.
Steve jest bardzo arogancki i pewny siebie, ale nie ma absolutnie żadnych umiejętności, by to poprzeć. Serio, szczytem jego możliwości jest zabicie goblina. To coś co Barbara była w stanie zrobić jakoś tak w dniu w którym dowiedziała się przypomniała sobie, że Trolle istnieją. Nie, serio. Gobliny były traktowane jak jakieś mega zagrożenie jak się pojawiły, ale później stanowią praktycznie odpowiednik szczura z RPG.
W każdym razie, to normalnie nie stanowiło zbyt wielkiego problemu, ponieważ Steve był otoczony przez postacie kompetentne w walce i nadrabiał swoje braki w jakiś inny sposób. Wszystkie jego największe sukcesy i momenty nie były za bardzo powiązane z walką. Podobnie z resztą jak Tobiego, ale to, że Tobi wciąż tak średnio kontroluje swój młot jest traktowane jako pół-żart, no i on przynajmniej miał dużo scen walki, w których był w stanie dotrzymać tępa reszcie zespołu.
Ale w tym serialu Steve nie tylko jest zostawiony często sam sobie z Lancelotem i innymi rycerzami, jego wątek zostawia też duży nacisk na walkę. W czym Steve jest bardzo arogancki i bardzo kiepski. I w czasie serialu jego możliwości się nie poprawiają wcale a wcale. Przez to jego wątek staje się bardziej irytujący, zaczyna się bardziej wybijać i przeszkadzać.
A wszystko się pogarsza jeszcze bardziej, kiedy sobie uświadomisz, jak bardzo na szybko są prowadzone niektóre inne wątki, ponieważ mamy mało czasu, ten serial ma tylko dziesięć odcinków i trzeba jakoś zamknąć tą fabułę, a nagle spędzamy 1/4 odcinka na Stevie polującym z Lancelotem albo oglądamy jak obrywa podczas turnieju, bo próbuje komuś zaimponować. Nie mamy czasu na takie rzeczy, ten serial i tak będzie w bardzo niezdrowym tempie, takie zapychacze tylko przeszkadzają.
W Trollhunters i 3Below można się było skupiać na innych postaciach i wątkach, bo mieliśmy bóg wie ile odcinków i kilka sezonów. Można było sobie pozwolić na zwolnienie tępa. Ale nie kiedy tych odcinków jest dziesięć!
Oto czwarta (i mam nadzieję, że ostatnia) część mojej krytyki finału Trollhunters. To będzie głównie miks wszystkiego czego nie powiedziałam do tej pory. To trochę mniejsze problemy, które pewnie nie przeszkadzałyby mi tak bardzo gdy nie poprzednie 1,5K słów zażaleń. Cieszę się, że w końcu mogę zakończyć ten rant i wrócić do re-watchowania serii.
Spis Treści:
1. Dlaczego w tym serialu w ogóle pojawia się Morgana? 2. Dwa finały Trollhunters 3. Cała ostateczna walka to bałagan 4. Dodatkowe uwagi i podsumowanie (obecny post)
Mogłabym się rozpisać dlaczego mi przeszkadza scena z mieczem. Ale naprawdę nie chcę dobić w tym eseju do 2K słów, więc w skrócie: jeśli nawet samo zniszczenie miecza było jakoś uzasadnione - w końcu widzieliśmy złamany Daylight w Unbecoming (?) - to wciąż to jak Morgana przeżyła przebicie mieczem jest dla mnie zagadką. Nie pamiętam, by chociaż raz wspomniano, że miecz nie działa na ludzi. Jednocześnie nic w tej scenie nie sugerowało, że Morgana jest odporna przez to, że Merlin wykorzystał jej rękę.
A skoro o Merlinie mowa. Gdzie on zniknął na całą walkę? Dosłownie ostatni raz jak go widzimy, to zostaje uwolniony z zaklęcia Morgany, a później pojawia się dopiero po całej imprezie. Co? I ja rozumiem, że może być nieprzytomny po tym co się stało, ale od tego jest reżyseria i planowanie scen. Nie było nawet zbliżenia na to jak wali w... w cokolwiek poleciał, co dopiero jakiegoś ujęcia gdzie nie może wstać. Postacie w tym serialu przetrwały gorsze rzeczy, jeśli chcecie, żebym założyła, że on stracił przytomność do końca walki, to powinniście mi to jakkolwiek zasugerować. Zbliżenie na to jak wali w budynek, żeby zaznaczyć, że to jest ważne i ciężkie nie powinno być takie trudna.
Coś jeszcze? A, tak. Bezsensowny dramat i brak konsekwencji.
Najpierw bezsensowny dramat, czyli poświęcenie Jima. Jim już się poświęcił. Trzy odcinki temu oddał swoje człowieczeństwo za zwiększenie szansy na wygraną. Zabicie go w tym momencie byłoby bardzo trudno napisać tak by miało sens i nie było zwykłym "Zabijmy protaga, żeby pokazać jacy jesteśmy odważni". A scena jego poświęcenia zdecydowanie taka nie była. Była za szybka, niedokładna. To jest problem w tego typu serialu, gdzie śmierć ważnych postaci jest tradycyjnie, przynajmniej do pewnego stopnia, gloryfikowana. I chciałam podkreślić, że w tego typu serialu, bo są filmy i seriale, gdzie ważni bohaterowie giną praktycznie randomową śmiercią jak normalni ludzie i to może być odświerzające, jeśli cała stylistyka serii na to pozwala.
Z drugiej strony, przez nie-zabijanie Jima scena między nim a Claire jest zbyt przedramatyzowana. Zwłaszcza, że przez samą etykietkę "serialu dla dzieci" dużo ciężej uwierzyć, że twórcy zabili głównego bohatera. Więc zostajemy z dziewczyną płaczącą nad chłopakiem któremu nic nie jest, w oprawie która naprawdę wygląda, jakby Jim zginął.
I to chyba dobry moment by wspomnieć o "braku konsekwencji". Mam tu głównie na myśli przedramatyzowane zniszczenie miecza Jima, które było pokazane jakby miało być czymś ważnym - nawet jeśli nie dostało za dużo uwagi, tylko po to, by Merlin odbudował go pstryknięciem palcami. Nie było żadnych konsekwencji zniszczenia Daylight. Kolejność wydarzeń jest mniej więcej taka: Morgana niszczy miecz, Jim zostaje pokonany (wcześniej zostało pokazane, że Morgana może go zaatakować i pokonać kiedy ma miecz, więc można spokojnie założyć, że ta scena nie jest rezultatem zniszczenia go), ekipa pokonuje Morganę bez niego, walka się kończy, przeskok w czasie i wszyscy się zbierają do wyruszenia... I Merlin oddaje Jimowi miecz. Kiedy Jim zniszczył amulet, musiał sobie bez niego radzić przez cały odcinek, na dodatek w krytycznej sytuacji. Kiedy Angor ukradł miecz, Jim musiał sobie bez niego radzić przez pół sezonu. Kiedy Strickler ukradł amulet, Jim chodził bez niego przez cały odcinek i musiał walczyć bez niego z Goblinami. Teraz Trolle są najbliżej pokoju jak się da, dlaczego teraz Jim dostaje swój miecz zaraz po tym jak go stracił? Pomijając już fakt, że Jim nie byłby bezbronny, gdyby twórcy nie zapomnieli, że wciąż powinien mieć bronie ze Zbroi Zaćmienia (czy jak to się po polsku nazywa...). Tak trudno było zostawić ten miecz zniszczony? Jim i tak go nie ma przez 90% czasu w Wizards, kiedy był przytomny. A cała scena nie wydawałaby się bezsensowan.
Przy okazji, wybór postaci, które umierają w tym sezonie jest dość... ciekawy. Żeby nie mówić niepokojący. Jeśli chodzi o postacie, które można uznać za pozytywne. Mamy Draala, który był kontrolowany przez jakieś dziesięć odcinków zanim zginął, a jeszcze wcześniej nie miał prawie wcale wątku i roli. A to co próbowali napisać było kompletnie zmarnowane. A później mamy... Angora, który zginął pięć minut po tym jak zmienił strony. Co? Pomijając już jak bardzo "Redemption = Dead" marnuje każdą postać, to tworzy naprawdę nieprzyjemny obraz. To śle wiadomość "Chcemy pokazać jakie stawki są wysokie, a my dorośli, bo zabijamy postacie, ale jesteśmy zbyt tchórzliwi, żeby zabić kogokolwiek ważnego". Nie uważam, że śmierć w serialach jest czymś ważnym i twórcy nie muszą nikogo zabijać, żeby napisać poważną i dojrzałą historię. Jednocześnie, kiedy już chcesz kogoś zabić, to spraw, żeby ten moment był ważny. Żeby się liczył. I najlepiej, żeby zgrywał się jakoś z ich wątkami.
Śmierć Angora była... bardzo zła. I co gorsze osłabiła śmierć Draala. Od początku: śmierć Angora była bezsensowna. Angor był żywym trupem od momentu, kiedy Jim przebił go mieczem. Gdyby w tym momencie zginęła Morgana, to byłaby dobra śmierć. Angor współpracował z Łowcą Trolli (tym samym który go zabił!) żeby pokonać swoją... mistrzynię? Panią? Coś takiego... I oddał za to życie. Umarł wolny, zabierając ze sobą tą, która odebrała mu wolną wolę. Ale to się nie stało. Morgana była nienaruszona, po czym rozsypała go na kawałeczki, jakby nigdy nic. Jego śmierć nie miała znaczenia i była tu tylko dla dramatyzmu i sztucznego podniesienia stawek.
Śmierć Draala miała znaczenie, kiedy miała miejsce. Wydawała się czymś dużym, bo poza Vendelem Draal był pierwszą pozytywną postacią, która zginęła. A dla widza Draal był ważniejszy niż Vendel. Miał w serialu większą rolę, ark, znaczenie... tyle że nie. Draal stał się narzędziem Gunmara 11 odcinków przed tym jak zginął. Spędził prawie cały sezon jako marionetka. Ale Draal nie był ostatnią śmiercią. Po nim przyszedł Angor, który był naprawdę kiepsko potraktowany. No i nie-śmierć Jima. To tylko uświadamia, że Draal został odsunięty, a później zabity tylko dlatego, że nikt w studio nie uważał go za ważną postać, więc był na liście "można zabić".
To jedna rzecz, którą Wizards zrobiło lepiej. Merlin, koniec końców, był ważną postacią. Miał jakieś znaczenie. Znaliśmy go od Trollhunters i miał bliską relację z protagonistami. Nawet był w tym głupim Intro. Oczywiście, nie re watchowałam jeszcze Wizards, więc wszystko może się zmienić, ale na ten moment, śmierć Merlina wydaje się być ważniejsza.
Nie chce mi się do tego robić osobnego posta, więc mam nadzieję, że ktoś dotąd wytrzyma.
Ten finał był naprawdę średni. Momentami słaby. (Morgana) Trzeci sezon to zdecydowanie najgorszy sezon Trollhunters. Nie oznacza to, że jest kiepski, ale wolałabym raczej zobaczyć jeszcze raz pierwszy niż ostatni.
Zaczynam się naprawdę martwić o RotT. Zwłaszcza, że słyszę opinie.
Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że duża część tego, co zostało dla mnie zniszczone w Trollhunters wynika z Wizards albo zbędnego fanserwisu, który zaczęto wplatać do całej serii ToA. Serial ma masę dobrych elementów, nie ważne ile możnaby się czepiać innych rzeczy. I przyjemnie będzie wrócić do tego serialu jeszcze raz... za kilka lat. Mam wrażenie, że po Wizards będę potrzebowała terapii. Nie doszłam jeszcze do tego serialu, a już mam ochotę przeczytać fix-it fic i udawać, że nigdy nie istniał.
Wciąż próbuję się ze wszystkim ogarnąć, nie mam pojęcia co robię i szukam po drodze.
369 posts